31 paź 2015

Rozdział 3 - "Asgard nie jest już bezpieczny"

12 komentarzy:
"How can I sleep
If I don't have dreams?"

*AMY*

  Mój koszmar nie był zbyt wyraźny.
  Więc jak mogłam czuć go tak  dobrze?
 Miałam wrażenie, że mój umysł rozdziela się na tysiące - miliony - pojedynczych niteczek, a każda odbierała ból oraz strach ze zwiększoną mocą. Rozrywające mnie na kawałeczki przerażenie, rozsadzające mnie od środka, wyciskające łzy z oczu. A pamiętałam jedynie ogień, blade, martwe ciała wokół mnie oraz niebo - czerwone jak krew, nie mogące zwiastować niczego dobrego.
  I ten smak popiołu  w ustach. Gorzki, drażniący podniebienie. Wyczuwałam go na języku, smakowałam jak truciznę.
  No i ja - sama, pośród tego wszystkiego, z zakrwawionym sztyletem w dłoni.
***
  Obudziłam się, zlana potem. Serce chciało mi wyskoczyć z piersi - waliło
mocno, szybko i nierytmicznie. Przez chwilę brakowało mi powietrza. Coś utrudniało mi oddychanie.
  Szybko przekonałam się, że to dym. Gryzł w oczy, chwytał mocno za gardło, nie chcąc puścić. Zakasłałam parę razy, próbując pozbyć się tego świństwa z moich dróg oddechowych, lecz na próżno. Wyskoczyłam z łóżka i chwyciłam szlafrok z oparcia krzesła. Przyłożyłam go do nosa, tworząc w ten sposób prowizoryczną maskę.
  Korytarz był pusty. Gdzieś w oddali dało się słyszeć nawoływania strażników oraz krzyki przerażonych ludzi. Pobiegłam przed siebie tak szybko, na ile pozwalały łzy w oczach, spowodowane dymem. Nie znałam jeszcze pałacu zbyt dobrze, więc skierowałam się do jedynego miejsca, które odwiedzałam codziennie - biblioteki.
   Byłam już blisko, gdy drogę zagrodził mi około dwunastoosobowy oddział mężczyzn w zbrojach. Na końcu pochodu kroczył Fendral. Pociągnęłam go za ramię, na co obrócił się gwałtownie, a ja cudem uniknęłam bliskiego kontaktu z jego mieczem.
  - Panno Amy! - Krzyknął z trwogą. - Mogłem pozbawić panią głowy! - Dodał z wyrzutem. Jakby to była moja wina.
  - Przepraszam - wychrypiałam. - Czy wie pan, co się tu właściwie dzieje?
  Mężczyzna spoważniał nagle. Wbił wzrok w jakiś punkt przed sobą, a dłoń mocniej zacisnął na rękojeści broni. 
  - Asgard nie jest już bezpieczny.
  Te słowa mną wstrząsnęły. Owszem, nie byłam tu na tyle długo, by nazwać to miejsce domem. Ale przyzwyczaiłam się już do strażników w złotych zbrojach oraz tej niezmąconej niczym sielanki. Ciężko było mi przyjąć do wiadomości, że ktoś sforsował ciężkie wrota tak monumentalnej budowli jaką był asgardzki pałac.
  - Czy mogę wam jakoś pomóc? - Spytałam tylko. Zaczynałam tracić kontakt z rzeczywistością. Mój umysł i płuca domagały się tlenu.
  Fendral tylko pokręcił głową.
  - Chciała się pani ukryć w bibliotece? - Domyślił się. Potaknęłam. - Nie, to zbyt niebezpieczne. Jest tam zbyt wiele okien. Proszę za mną. Znam pewne miejsce.
  To mówiąc, ruszył w odwrotną stronę niż jego pochód. Posłusznie podążyłam za nim, mając nadzieję, że utrzymam się na nogach do czasu znalezienia kryjówki.
  Kryjówka. Skrzywiłam się. Było mi niedobrze na samą myśl, że mam ukrywać się jak tchórz, podczas gdy inni być może oddają życie w bitwie. 
  Przełknęłam rozgoryczenie. Fendral, jakby usłyszał moje myśli, odwrócił się do mnie ze współczującym wzrokiem.
  - Proszę się nie obwiniać - starał się mnie pocieszyć. - Nie jest pani wyszkolona.
  Pokiwałam głową, ale nie odważyłam się odezwać. Obiecałam sobie, że jeśli przeżyję, zabiorę się za trening. Część mnie nawet się do tego rwała.
  Weszliśmy w ciemny korytarz. Mniej więcej co pół metra zostały umieszczone pochodnie, rozpraszające nieco czający się tutaj mrok. Mój towarzysz wziął jedną, by oświetlać nam drogę. Zauważyłam, że czegoś wypatruje. Po napiętych mięśniach oraz sposobie, w jaki trzymał miecz, poznałam gotowość do walki. Zdenerwowałam się, lecz nie mogłam tego po sobie poznać. Przynajmniej tyle mogłam zrobić - nie zawadzać.
  Nagle Fendral zatrzymał się. Oświetlił odnogę głównego korytarza. Miałam wrażenie, że prowadzi donikąd, jednak on tylko przykazał mi bym została. Zanim wszedł do uliczki, włożył mi coś w dłoń. Coś małego i bardzo ostrego. Moje oczy stały się większe, gdy zrozumiałam, że trzymam sztylet. Zacisnęłam palce na rękojeści nożyka, zdecydowana bronić się nim tylko w ostateczności.
  Oparłam się o ścianę. Musiałam zdobyć więcej powietrza. Mój płytki, przyspieszony oddech niezbyt mi w tym pomagał. Serce biło mi szybko ze strachu i miałam wrażenie, iż jego bicie roznosi się echem po pomieszczeniu. 
  Spokojnie.
  Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, Amy.
  Usłyszałam stęknięcie, a po nim nastąpiło głuche uderzenie. Poderwałam się, nieświadomie unosząc sztylet. Zauważyłam, że blask mojej niebieskiej skóry przybiera na sile, jakby ukryta energia tylko czekała na coś ekscytującego.
  - Fendralu? - Zawołałam cicho. Nie bardzo dyskretnie. - Fendralu!

  Odgłosy szamotaniny. Już miałam wbiec do korytarza, gdy wyłonił się z niego sam Fendral, poprawiając naramienniki zbroi.
  - Wszystko w porządku - odparł sztywno. Złapał mnie za ramię, wbijając mi palce w skórę. Syknęłam z bólu, ale zignorował to. - Był tam tylko jeden zmiennokształtny olbrzym. Pokonałem go.
  Mówił o tym tak beznamiętnie i okrutnie. Oraz sposób w jaki mnie prowadził - wręcz brutalny. 
  I dlaczego szliśmy znów w stronę, z której właśnie przyszliśmy?
  Wyrwałam mu się, na co posłał mi nienawistne spojrzenie. Mogłam przysiąc, że w jego oczach zapłonęły czerwone ogniki.
  - Dlaczego się tak zachowujesz? - Spytałam prosto z mostu. Ale już wiedziałam, po prostu nie mogłam pojąć sposobu. - Nie jesteś Fendralem.
   Prychnął, ale nerwowy skurcz wykrzywił mu twarz.
  - Nie wygłupiaj się. Idziesz ze mną, dziewczyno.
  Nie, to na pewno nie był Fendral. Nigdy nie odezwałby się do mnie w ten sposób. Był na to zbyt szlachetny.
  Zbliżyłam się do mężczyzny, ale zamiast dać się znów poprowadzić, wbiłam mu sztylet w szparę w zbroi. Dostałam odruchu wymiotnego, gdy z boku popłynęła mu gęsta ciecz o barwie smoły. Wrzasnął, ale wyjął ostrze z ciała, po czym odrzucił je na bok zniecierpliwionym gestem. 
  A potem zaczął rosnąć. Zmieniać kształt. Zamiast twarzy Fendrala ukazał mi się pysk pokryty żwirem i kamieniami. Stwór przybierał swoją prawdziwą formę sycząc, plując i prychając. W miejscu dłoni pojawiły się łapy z długimi pazurami, które wpiły mi się w rękę. Krzyknęłam. Ból był rozdzierający. Zakręciło mi się w głowie; zaczęłam modlić się o utratę przytomności.
  Potwór pociągnął mnie za sobą. Z każdym krokiem czułam uciekające ze mnie życie. Krew lała mi się z ramienia, skapując na kamienną posadzkę. 
  Boże, jeśli jesteś, daj mi nie czuć.
  Daj mi umrzeć szybko.
  Nikt nie słuchał.


*LOKI*

  Przemierzałem pałac energicznym krokiem. Wokół mnie rozpościerała się śmierć i destrukcja. Ogień wybuchał w strategicznych miejscach - miejscach, które dało się zapalić. Asgardu nie dało się zniszczyć aż tak szybko, sam niejednokrotnie próbowałem.
  Oddziały wojsk przechodziły obok mnie, posyłając mi ukradkowe spojrzenia. Jakby myśleli, że o tym nie wiedziałem. 
  Musiałem pomyśleć. Co tu się, na Odyna, wydarzyło najlepszego?
  Podbiegł do mnie strażnik. Miał krew na włóczni. Więc zaszło to już tak daleko.
  - Panie, Wszech Ojciec... - zaczął, zdyszany.
  - No wysłówże się - warknąłem. - Co z nim?
  - Zapadł w letarg.
  Musiałem powstrzymać uśmiech. Nie trzeba było od razu przyznawać się, iż to była jedyna dobra rzecz, jaka przydarzyła mi się w tym dniu. Odyn miał pozostać w śnie do końca jatki? Idealnie.
  - A co ze śmiertelniczką? - Spytałem, zdając sobie nagle z czegoś sprawę. - Czy jest w swoim pokoju?
  Strażnik wydawał się zdekoncentrowany. Zamyślił się głęboko. 
  Jednak to było oczywiste. Jak mogłem być tak nieuważny?
  Odsunąłem mężczyznę na bok, zniecierpliwiony. Musiałem odnaleźć dziewczynę, zanim zrobią to olbrzymy. Tak wielka broń w rękach wroga? Po moim trupie.
  Pożar. Krzyki. I dym, tak gęsty, że ciężko było zobaczyć cokolwiek. 
  Myśl, myśl, myśl, Loki! Co zrobiłbyś na ich miejscu? Przecież masz w tym wprawę.
   Miałem. Kiedyś. Czyżby czasy mojej świetności już minęły? 
  Musiałem się skupić. Nie mogłem pozwolić sobie na chwilę słabości. Lecz w mojej głowie odzywały się głosy, których nie chciałem słuchać. Wszystkie docinki Odyna jakich nasłuchałem się przez te lata wróciły, by mnie nękać. Rozbrzmiewały echem w moim umyśle, chcąc przebić się przez bezpieczną barierę odgradzającą mnie od reszty wszechświata. 
  Nawet teraz, w obliczu mojej wielkiej szansy, nie mogłem pozbyć się lepkiego wrażenia, że sobie nie poradzę. Odyn zawsze to wiedział i nigdy nie przegapił żadnej okazji, by na wszelki wypadek mi o tym przypomnieć.
  Jestem Loki Laufeyson. Dam radę.
  Po chwilach zwątpienia zawsze przychodziło światło.
  Jakoś udało mi się pokonać złośliwe szepty. Wyprostowałem się, uniosłem dumnie głowę. Trzymaj postawę godną króla, a królem będziesz.
***
  Po kwadransie wciąż zdeterminowany przeczesywałem wszelkie korytarze i zakątki w pałacu. Miałem już zamiar zacząć od początku kiedy zauważyłem olbrzyma ciągnącego za sobą bezwładne ciało. 
  Wyciągnąłem powoli miecz. Stal brzęknęła cicho, lecz to wystarczyło. Stwór obrócił się w moją stronę z płonącymi oczyma. Odrzucił ciało śmiertelniczki na bok jak worek. Jej niebieskawa poświata zamigotała blado, kontrastując z jej płomienno rudymi włosami.
  Potwór nabrał powietrza w nozdrza, drżąc.
  - Syn Laufeya - wychrypiał, a lawa między jego skórą rozjarzyła się. - Wiesz, że lód nie powinien być blisko ognia?
  Zaśmiałem się cynicznie, co chyba rozzłościło olbrzyma.
  - Z Laufeyem łączy mnie jedynie krew - rozczapierzyłem palce, a ich opuszki zaiskrzyły się na zielono. - Mam swoje własne sztuczki. Po co ci ona? - Wskazałem ruchem głowy na śmiertelniczkę.
  Warknął. Kątem oka dostrzegłem, jak przygotowuje się do ataku.
  - Nie twoja sprawa, lodowy olbrzymie.
  I ruszył. Uskoczyłem szybko w bok, rozjuszając jedynie stwora. Zawrócił i zaszarżował na mnie po raz kolejny. Zostawiłem swoją projekcję w miejscu, gdzie właśnie stałem, po czym pojawiłem się za nieświadomym niczego olbrzymem. Zaatakował pazurami powietrze, gdy wbiłem mu miecz w plecy.
  Zadygotał niebezpiecznie. Z rozcięcia polała się czarna maź, trawiąca ostrze jak kwas. Potwór wyglądał jakby miał lada chwila eksplodować. Podbiegłem do nieprzytomnej dziewczyny i potrząsnąłem nią.
  - Hej, musimy uciekać - syknąłem. Potwór wciąż dochodził do siebie po ciosie. - Śmiertel... Amy?
  Skrzywiłem się, gdy wymówiłem jej imię. Choć, musiałem to przyznać, nawet ładnie brzmiało.
  Nie otworzyła oczu. Z jej lewego ramienia lała się krew - pamiątka po pazurach olbrzyma - a jej poświata stopniowo bladła. Stała się teraz chorobliwie sina i bez życia.
  Cholera jasna! Stracić tak potężną broń...
  Coś uderzyło mnie i odrzuciło na ścianę. Z boku głowy pociekła mi krew i przez chwilę słyszałem wszystko jak przez dźwiękoszczelną szybę. Jak przez mgłę widziałem rozgrywającą się przede mną scenę: monstrum zbliżające się powoli do dziewczyny z kulami ognia w łapach. Ostatkiem sił dosięgłem resztek swojego miecza i doczołgałem się do potwora, by wbić mu go w nogę. Wrzasnął przeraźliwie, wyciągając ostrze z kończyny. Już unosił rękę, już widziałem zbliżającą się śmierć i czułem okropną bezsilność po raz pierwszy od długiego czasu, kiedy zdarzyło się coś niesamowitego.
  Niebieskawa bariera wyrosła między mną, a potworem. Miecz złamał się na niej niczym zapałka, a potwora odrzuciło w tył. Śmiertelniczka podniosła się jak w transie. Jej oczy nie miały już źrenic - płonęły czystą energią. Z jej palców wystrzeliły błękitne ogniki. Podeszła do oszołomionego olbrzyma i machnęła na
niego ręką. Mimo ogromnej postury, potwór uniósł się w powietrzu. Wymachiwał nogami, próbując pozbyć się niewidzialnej siły trzymającego go za gardło. Śmiertelniczka przekrzywiła głowę jak zaciekawione stworzenie oceniające swoją zdobycz. 
  Po czym zacisnęła dłoń w pięść, a monstrum wybuchło.
  Odłamki jego twardej skóry ominęły mnie i wbiły się w ścianę. Parę rzeczy - jak zasłony i arrasy - zapłonęły. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą był stwór, teraz zionął tylko zadymiony krater w podłodze.
  Blask w oczach dziewczyny zgasł. Ona sama opadła na posadzkę w środku dziury, jakby opuściły ją wszystkie siły. Skóra, przed chwilą znów rozjarzona na ostry błękit, teraz zbladła delikatnie.
  Podniosłem się ostrożnie. Stęknąłem cicho, gdy coś zakuło mnie w boku. Podszedłem chwiejnym krokiem do śmiertelniczki i złapałem ją za ramię. Cofnąłem jednak natychmiast dłoń - dziewczyna dosłownie parzyła.
  Otworzyła oczy po dłuższej chwili.
  - Loki? - Wychrypiała, nic nie rozumiejąc.
  Pokiwałem tylko głową. Sam nie wiem, dlaczego. Chyba po prostu nie mogłem na razie rozmawiać, musiałem nieco ochłonąć.
  - Już dobrze - odparłem w końcu, opierając się o ścianę. 
  Podniosła się powoli, trzymając się za głowę. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Każde potrzebowało zrozumieć co tu właściwie zaszło. Lecz musiałem przyznać, że od dawna nie czułem tak silnej adrenaliny w swoich żyłach.
  - Krwawisz - stwierdziła, nieco zmartwiona. Objęła kolana rękoma, jakby nie wiedziała, co z nimi zrobić.
  Zaśmiałem się ponuro.
  - Szybko się leczę. Ty również - zauważyłem, spoglądając na jej ramię. Po pazurach olbrzyma nie zostało nic, oprócz trzech, prawie zasklepionych ranek.
  Oceniła przelotnie własne szkody, zaraz wracając wzrokiem do rany na mojej głowie. Chwyciła rękaw swojej koszuli nocnej w palce, po czym niepewnie przyłożyła materiał do rozcięcia. Skrzywiłem się nieznacznie, ponieważ odrobinę zapiekło. Natychmiast cofnęła rękę i wbiła wzrok w podłogę.
  - Może jednak powinieneś z tym do kogoś iść - powiedziała, podnosząc się. - Nie zapowiada się zbyt dobrze.
  I odeszła.
  Do końca dnia było po wszystkim. Wrogowie odpuścili atak. Ogień zduszono i wszyscy zabrali się do porządkowania pałacu. Szorowali tak długo, dopóki wszystko nie lśniło. Zupełnie jakby chcieli pozbyć się niemiłych wspomnień. 
  Powinienem im powiedzieć, by się nie łudzili. Czegoś takiego nie można zapomnieć. Każde takie wydarzenie kruszy mury naszej pewności, jednocześnie umacniając je nową warstwą. Jak hartowanie stali w ogniu. Mogło uczynić nas silniejszymi; poczekać na nowe trudności i dać o sobie znać w najmniej spodziewanym momencie, przestrzegając nas, przed popełnianiem tych samych błędów.
  Coś o tym wiedziałem.
--------------------------------------------------------------
Zanim zabijecie mnie za taki poślizg (ekhem, dwumiesięczny poślizg, ekhem) proszę o odrobinkę litości. Chyba nie będę już się tłumaczyć, by jeszcze bardziej się nie skompromitować. W każdym razie, dziękuję osóbce z aska, która spamiła mi pytaniami o bloga (nie, serio, naprawdę ci dziękuję, nie napisałabym tego gdyby nie ty). Bardzo mnie to zmotywowało. Dziękuję również Lie za przyprawianie mnie o hiperwentylację ze śmiechu, KIEDY AKURAT PISAŁAM KLUCZOWE MOMENTY. Rozdział dedykuję tobie, kupko ;u;
Dziękuję wszystkim za cierpliwość (lub jej strzępy)! Niech Loki będzie z Wami. I trzymajcie za mnie kciuki, bo za tydzień mam konkurs i strasznie się cykam ;_;
  
  

6 sie 2015

Rozdział 2 - "Jestem Loki"

13 komentarzy:

*AMY*


"So breath in, breath out
Let the human in"

   Straciłam rachubę. 
   Byłam tu już kolejny dzień, lecz nie potrafiłam określić, który dokładnie. Mój pobyt ograniczał się tutaj tylko do spania, jedzenia oraz brania gorących kąpieli z aromatycznymi olejkami. Zaczynałam popadać w męczącą wręcz rutynę, a to z kolei doprowadzało mnie do szału. Chciało mi się krzyczeć z frustracji i złości, ponieważ nie mogłam zrobić nic więcej.
  Kolejnego poranka, strażnik znów przyniósł mi śniadanie na srebrnej tacy. Skinął zdawkowo głową w moją stronę, po czym wyszedł bez słowa. Przyzwyczaiłam się już do odizolowania od świata zewnętrznego. Jednak byłam tylko człowiekiem, a moja gadatliwa natura dawała się we znaki.
  Opadłam na poduszki, czując, jak nagle brakuje mi powietrza. Przez moje ciało zaczęły przebiegać strużki czystego prądu, które łaskotały mnie w skórę. Zaczęłam świecić jak bożonarodzeniowa choinka, gotowa w każdej chwili wybuchnąć lub zapłonąć.
   Działo się tak za każdym razem, kiedy się denerwowałam. Pochłaniało mnie światło, a sama czułam się jak tykająca bomba. 
   Jedyne co teraz zaprzątało mój umysł, to uciążliwa myśl: powietrza.
   Potrzebuję tlenu.
  Odrzuciłam kołdrę na bok i wyszłam z łóżka. Chwiejnie podeszłam do okna; podłoga pode mną zaczęła się niebezpiecznie kręcić, więc uczepiłam się kurczowo parapetu. 
   Powietrza.
  Drżącymi palcami próbowałam podważyć obramowanie okiennicy, ale ta ani drgnęła. Przez opuszki przebiegł prąd, zostawiając na drewnianej framudze wypalony, dymiący ślad. Odskoczyłam, przerażona. Nie mogłam dłużej ustać na nogach.
  Wypadłam przez drzwi na korytarz. W moje płuca dostało się upragnione powietrze. Zaczerpnęłam go pełną piersią, chcąc jak najszybciej odzyskać jasność umysłu. Pod kolanami wyczułam zimną powierzchnię, więc czym prędzej podparłam się rękami, by nie upaść twarzą na podłogę. 
  - Wszystko w porządku, panienko? - usłyszałam nad sobą.
 Ostrożnie podniosłam wzrok. Napotkałam dwie zaniepokojone twarze strażników, dzierżących w rękach broń, podejrzanie skierowaną ostrym czubkiem w moją stronę. Pokiwałam tylko głową, lecz włócznie przechyliły się nieznacznie w stronę mojej głowy. Niemal mogłam poczuć zimny metal na szyi.
  - Przepraszam! - Krzyknął ktoś z tyłu. Odruchowo spojrzałam w tamtym kierunku. Wysoki mężczyzna w zbroi przepchnął się między strażnikami. - Rozsunąć się, chłopcy. Proszę nie napastować tej młodej damy tymi śmiesznymi wykałaczkami - uśmiechnął się drapieżnie, odsuwając ode mnie włócznie. - Doprawdy, nie pojmuję jak możecie z tym tak paradować.
   Skonsternowani gwardziści przepuścili nieznajomego, który ochoczo wyciągnął rękę w moją stronę. Przyjęłam ją z ulgą i wstałam, choć moje nogi niebezpiecznie przypominały watę cukrową.
  Obcy ucałował moją dłoń po dżentelmeńsku, kłaniając się przy tym dość żartobliwie.
  - Na imię mam Fendral - przedstawił się wesoło, choć ujrzałam zaniepokojony błysk w jego oczach. "Wszystko w porządku?", pytał niemo.
    Odwzajemniłam uśmiech, jako znak, że już czuję się lepiej. Dygnęłam lekko.
  - Amy.
  Fendral wyprostował się z błyskiem w oku. Odwrócił się w stronę zdezorientowanych mężczyzn, wciąż trzymając mnie za rękę. Jakoś wyczuwał, że gdyby tylko ją puścił, upadłabym znowu. 
  - Proszę poinformować Helen, iż panna Amy udała się na spacer, jako że jej stan zdrowia znacznie się poprawił.
  Wtedy jeden ze strażników odzyskał rezon.
  - Śmiertelniczka nigdzie nie idzie - odpowiedział hardo.
  Fendral zacmokał z dezaprobatą. 
  - Proszę popracować nad słownictwem, panowie. Panna Amy jest naszym gościem, nie więźniem. - Pociągnął mnie za sobą bez ostrzeżenia, ponownie przepychając się przez złote zbroje. - A wszyscy wiemy jak Thor nie lubi złego traktowania naszych midgardzkich gości, prawda?
  Miałam wrażenie, że w tym prostym, retorycznym pytaniu, kryła się groźba. Gwardziści zacisnęli szczęki i nie powiedzieli nic więcej.

  Fendral podał mi ramię.
  - Czy czuje się pani na siłach, by odwiedzić jedno miejsce?
 - Oczywiście - odpowiedziałam radośnie. Przynajmniej mogłam odsunąć od siebie nudę oraz nieprzyjemne myśli.
  - W takim razie proszę za mną.
***
  
 Okazało się, że Fendral zaprowadził mnie na coś w rodzaju sali treningowej. 
 Oprócz naszej dwójki, była tu jeszcze czarnowłosa kobieta - przedstawiona mi jako Sif - oraz rudobrody Volstagg. Ten drugi przywitał mnie z entuzjazmem, za to Sif krzywiła się za każdym razem, kiedy na mnie spojrzała.
 Nie bardzo wiedziałam jak się zachować. Mężczyźni byli bardzo przyjaźni, jednak obecność czarnowłosej trochę zachwiała moją i tak słabą pewność siebie. Czułam się przy niej jak coś gorszego, a to zdecydowanie nie należało do dziesiątki moich ulubionych emocji.
  Postanowiłam obrać najbezpieczniejszą taktykę i po prostu ją ignorować, mimo że wyglądała, jakby miała ochotę przebić mnie sztyletem tu i teraz.
  - Więc jaką broń preferujesz? - Zwrócił się do mnie Volstagg. W dłoni dzierżył groźnie wyglądający topór. - Miecz? Łuk? Sama skóra i kości, może coś bardziej poręcznego?
  Zamrugałam szybko, odrobinę zbita z tropu.
  - Broń? - upewniłam się, że dobrze usłyszałam. - Nigdy nie walczyłam.
  Volstagg parsknął śmiechem, lecz zaraz spoważniał, widząc, iż mówię całkiem serio.
  - Obawiam się, że w Midgardzie nie są wielkimi fanami toporów, bracie - odezwał się Fendral z udawanym smutkiem, obejmując Volstagga po przyjacielsku.
  - Ależ skąd - zaprzeczyłam szybko. Volstagg chyba bardzo lubił swój topór. - Używamy ich do rąbania drewna.
  Nastąpiła chwilowa cisza, którą przerwał wesoły wybuch śmiechu ze strony mężczyzn. Sif wciąż siedziała naburmuszona, posyłając mi mordercze spojrzenia i czyszcząc przy tym długie ostrze.
  Sama podeszłam do stoiska z bronią. Niepewnie chwyciłam za klingę pierwszego lepszego miecza i wyjęłam go ze stosu innych. Nieco ugięłam się pod jego ciężarem, ale zaraz poprawiłam chwyt, wiedząc, iż wszyscy uważnie mi się przyglądają. 
  Coś ciągnęło mnie do tego metalu i to coś wcale nie było takie złe. Chyba w końcu znalazłam sobie zajęcie, dzięki któremu będę czuła się potrzebna. Naprawdę chciałam nauczyć się tym władać.
  Jednak miałam jeszcze odrobinę rozsądku, a to cholerstwo we mnie nie przejęło mojego umysłu.
  Odłożyłam ostrożnie miecz na stertę i otrzepałam dłonie z niewidzialnego kurzu. Uśmiechnęłam się blado do Fendrala, już odczuwając dziwną tęsknotę za rzeźbioną klingą.
  - Pokażesz mi bibliotekę?


*LOKI*

  Nie robiłem tego zbyt często, jednak dzisiaj postanowiłem odwiedzić pałacową bibliotekę. To nie tak, że nie czytam książek - przeczytałem ich tysiące, głównie z inicjatywy Friggi. Po prostu nie uznawałem za konieczne przesiadywanie w tym starym, zakurzonym pomieszczeniu.
  Jeśli jednak chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o Energii drzemiącej w śmiertelniczce, musiałem bardziej się przyłożyć.
 Korytarz prowadzący do obranego przeze mnie był pusty, nie licząc obstawionych na warcie strażników. Pochylali głowy z udawanym respektem głowy, lecz wiedziałem, iż pod metalową zbroją kryje się dobrze maskowany grymas. Nie szanowali mnie jak Thora czy Odyna. W głębi duszy pogardzali moimi licznymi zdradami oraz metodami zdobycia tronu.
 Ominąłem ich bez zbędnego zainteresowania, aż wreszcie stanąłem przed rzeźbionymi drzwiami.  
 Kiedy wszedłem do środka owionął mnie niezbyt przyjemny zapach starości. Zgromadzony na tomach kurz uniósł się w powietrze, a zasłony na okiennicach zatrzepotały leniwie, by zaraz znów opaść na swoje miejsce.
  Zacząłem szukać w pierwszym lepszym dziale, kiedy usłyszałem kasłanie. Moje palce zawisły parę centymetrów nad książkami. Odwróciłem się powoli. Kaszel ustał, ale po chwili rozległo się uderzenie czegoś ciężkiego.
  - Pokaż się, intruzie - zażądałem zniecierpliwiony.
  - Zostałam tutaj zaproszona, nie jestem intruzem.
  Zza regału wyszedł nie kto inny jak śmiertelniczka. Odgarnęła nerwowo kosmyk rudych włosów za ucho, ale zaraz wyprostowała się pewnie. Co jak co, ale nie mogłem zarzucić jej kompletnego braku charakteru.
  Westchnąłem ciężko, odwracając się znów w stronę półek. Zacząłem przeglądać poszczególne tomy, które mogły naprowadzić mnie na cokolwiek związanego z tą substancją. Substancją, która - tak się składa - znajdowała się w tej chwili tuż obok, na wyciągnięcie ręki.
  - Widzę, że twój stan zdrowia znacznie się poprawił, skoro myszkujesz w pałacowej bibliotece. Mogę wiedzieć jak się tutaj znalazłaś?
  - Sir Fendral mnie zaprowadził - odparła lakonicznie. Kątem oka zauważyłem, że schyla się po ciężkie tomiska, które przed chwilą spadły z górnej półki.
  Parsknąłem cicho.
  - Nie miałem pojęcia, że ten idiota wie co to książka - mruknąłem bardziej do siebie. Jednak dziewczyna i tak usłyszała.
  - Pan Fendral wydaje się być za to bardzo obyty w savoir-vivrze. - Spojrzałem na nią dziwnie, nie bardzo rozumiejąc. Pewnie powiedziała coś w innym, midgardzkim języku, którego nie kojarzyłem. Gdy zobaczyła moją skonsternowaną minę, uśmiechnęła się pod nosem. - Tak myślałam.
  Nie mogłem powstrzymać się od przewrócenia oczami. 
  Zapadła cisza przerywana jedynie zbieraniem przez śmiertelniczkę książek na stosik. Zająłem się więc szukaniem interesującego mnie tematu, choć przyznam - mógł być dosłownie wszędzie. Biblioteka była stara, więc księgi oraz zwoje zbierały się tutaj od tysięcy lat. Irytował mnie brak porządku tutaj. To śmieszne, ponieważ zazwyczaj to mnie nazywano chodzącym chaosem.
  Usłyszałem jak dziewczyna znów wspina się na podest by dać książki na swoje miejsce. Stała na czubkach palców, wychylając się niebezpiecznie daleko. To właśnie wyróżniało ludzi - nie patrzyli na konsekwencje swoich czynów. Zazgrzytałem zębami, starając się usilnie ignorować rudowłosą. Musiałem przyznać, że potrafiła być uparta - metodycznie odkładała tom po tomie. Gdy jednak schyliła się po ostatni, ten okazał się za ciężki. Tylko sekundy dzieliły ją od upadku. Bez większego zastanowienia użyłem mocy, by przysunąć jej coś, by mogła się tego chwycić. 
  Jednak błękitne macki Energii oplotły ją tak, że zatrzymała się metr nad ziemią. Po prostu lewitowała w powietrzu, nawet nie mając pojęcia jak
  Kiedy odzyskała panowanie nad sobą, ostrożnie postawiła stopy na podłodze.
 Potrząsnąłem głową. Jak tak wielka moc mogła marnować się w tak pozbawionej potencjału osobie?
  Z moich własnych palców strzeliły zielone iskierki, kiedy za pomocą własnych umiejętności odebrałem śmiertelniczce księgę z rąk, by następnie odłożyć ją na miejsce. Dziewczyna odzyskała rezon.
  - Poradziłabym sobie - powiedziała twardo.
 - Oczywiście - odparłem znudzony. Mój sceptycyzm zirytował ją jeszcze bardziej, choć podejrzewałem, że częściowa wina leżała w Energii. Była zbyt potężna, oddziaływała na słabą psychikę człowieka. Byłem ciekaw, do czego to mogło być jeszcze zdolne oraz jak wielkie szkody mogło wyrządzić.
  Ochłonęła dość szybko. Wypuściła wolno powietrze z płuc.
  - Dziękuję za pomoc, Książę.
  Prawie się roześmiałem. Podobał mi się ten tytuł.
  - Jestem Loki - ustąpiłem w końcu.








-------------------------------------------------

Jest mi niezmiernie miło móc prezentować rozdział 2 ^^ 
Jak widzicie, w końcu mam porządny wygląd bloga. Dziękuję Nevie z Bajkowych Szablonów, wykonała kawał dobrej roboty - jest śliczny!
I nareszcie jest okienko z obserwatorami jako "Loki's Army". Więc jeśli chcecie być na bieżąco - zachęcam :3
Na górze jest również notka z rozpiską rozdziałów. Do końca wakacji będą pojawiać się co dwa tygodnie, ale od września co trzy (trzecia klasa, będzie mi ciężko prowadzić dwa blogi i skupić się na nauce, konkursach i egzaminach)
Ach i komentarze są teraz na górze posta ^^
Dziękuję Wam, za wszystko! 


  

23 lip 2015

Rozdział 1 - "Energia"

13 komentarzy:

"I've been stuck in a cage with my doubt
I've tried forever getting out on my own."

*AMY*

  Poczułam coś twardego pod policzkiem. Drobinki żwiru wpijały się boleśnie w delikatną skórę na twarzy. Z daleka słyszałam odgłosy bitwy - ścieranie się metalu o metal, mrożące krew w żyłach wrzaski oraz bojowe okrzyki. 
  Ktoś podniósł mnie z ziemi. Wszystkie obolałe miejsca dały o sobie znać, kiedy nieznajomy zaczął iść. Zobaczyłam rozbłysk światła i po raz kolejny straciłam przytomność.
***
  Tym razem obudziłam się w bardziej przyjaznym miejscu. Leżałam na wielkim łóżku, zakopana w pościel. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zorientowałam się, że nie poznaję ani otoczenia, ani ludzi w nim.
  Pokój był zbiorem złotych i ciemnych barw. Oprócz łóżka z baldachimem stały tu masywne, lecz eleganckie meble, a sufit pomalowany był w złote wzory. Okna miały owalny kształt i przysłonięte były ciężkimi kotarami.
  Obok mojego łóżka, trójka ludzi dyskutowała zawzięcie. Kobieta w białym stroju oraz dwoje mężczyzn ubranych w coś w rodzaju peleryn. Byli zwróceni do mnie plecami i mówili przyciszonymi głosami, więc słyszałam jedynie strzępki rozmów.
  - Odyn nie będzie zadowolony jeśli ją tu zobaczy - warknął ten w ciemnozielonej pelerynie. 
  - Nie może wrócić do Midgardu dopóki ma w sobie tę energię - odezwała się spokojnym głosem kobieta. - Przykro mi, książę, ale ta substancja mogłaby zagrozić ludzkości.
  - Więc jak ona mogła to wytrzymać, Helen? - powiedział drugi mężczyzna. - To tylko jedna śmiertelniczka.
  Helen westchnęła.
  - Stała się tylko narzędziem - odparła smutno. - Oraz zagrożeniem przy okazji.
  Zaczęłam ciężej oddychać. Mówili o mnie, jakby sami nie byli ludźmi. 
 Po chwili zdałam sobie sprawę, że nawet nic nie pamiętam - swojego domu, bliskich, nawet podstawowych informacji o sobie. Miałam dziwną pustkę w głowie, choć podświadomie wiedziałam, iż coś było nie tak. Irytowało mnie to, a jednocześnie przerażało. Jedynym pewnikiem było moje imię, więc chwytałam się go jak ostatniej deski ratunku, która nie pozwalała mi oszaleć.
  - Czy ktoś może mi powiedzieć, gdzie właściwie jestem? - nie wytrzymałam w końcu.
  Trzy pary oczu zwróciły się w moją stronę ze zdziwieniem. Dźwignęłam się do pozycji siedzącej z wielkim trudem. Moje mięśnie krzyczały z bólu oraz z prośby o nieruszanie się, ale starałam się je zignorować.
  Helen podeszła do mnie i poprawiła opiekuńczym gestem poduszki. Skrzywiłam się z powodu kolejnej dawki przeszywającego bólu, ale przemilczałam to - kobieta wyglądała na szczerze zatroskaną moim stanem.
  - Jesteś w Asgardzie - odpowiedziała, robiąc coś przy stoliku nocnym.
  - Nie wiele mi to mówi. Nic nie pamiętam - wyjaśniłam, słysząc jak załamuje mi się przy tym głos. Ścisnęłam brzeg kołdry, próbując przypomnieć sobie cokolwiek, jednak bezskutecznie.
  - Nic? - upewniła się.
  - Tylko imię. Amy.
  Amy i nic poza tym. Nie pamiętałam nawet nazwiska, a to wydawało mi się całkowicie nie na miejscu. Frustrująca pustka w głowie.
  Podniosłam rękę, by odgarnąć rudy kosmyk włosów z czoła, lecz zatrzymałam ją w pół drogi. 
  Emanowałam dziwną, niebieską poświatą. Przeświecała moje kości jak rentgen jeśli tylko wpatrywałam się w nią bardzo uważnie. Moja blada skóra chłonęła ten blask, przybierając błękitny kolor. 
  Nie byłam niebieska. To było coś w rodzaju aury, która promieniowała prosto ze mnie. 
  Nabrałam ostrożnie powietrza w płuca, by nie krzyknąć. Helen chyba zauważyła na co patrzę. Pospiesznie schowała moją dłoń z powrotem pod kołdrę.
  - To Energia - powiedziała, jakby to miało mnie uspokoić. Nie uspokoiło. - Lepiej zostań na jakiś czas w łóżku.
  - Jesteś lekarzem? Miałaś z czymś takim już do czynienia?
  Zawahała się na chwilę.
  - Z czymś podobnym. Thor - wskazała na umięśnionego mężczyznę w zbroi i czerwonej pelerynie - prosił mnie kiedyś o pomoc dla kobiety, która miała w sobie Eter. Energia działa na podobnej zasadzie, ale jest bardziej skoncentrowana.
  - Chcesz powiedzieć, że jest bardziej niebezpieczna? - odezwał się nieznajomy w zielonej narzucie, nazwany wcześniej przez Helen księciem. Miał czarne włosy oraz zielone oczy, które przyglądały mi się z zaciekawieniem. - Czyli jest coś potężniejszego od Eteru?
  Te wszystkie nazwy zaczęły mnie przytłaczać, zrobiło mi się niedobrze. Nie potrafiłam skupić się na wymawianych słowach.
  - Może okazać się potężniejsza, jeśli zostanie źle wykorzystana - ucięła kobieta. Zanim się zorientowałam, wstrzyknęła mi coś w ramię. Po ciele rozlało się przyjemne ciepło, a umysł zasnuła mgła, ale to chyba nie miało pozbawić mnie przytomności. Za to przestało mnie tak bardzo boleć. Helen wyjaśniła mi, że w miarę możliwości powinnam zostać na razie w łóżku. Wszystko, czego potrzebowałam, miałam praktycznie pod ręką. 
  - Odpocznij - przykazała jeszcze, po czym wyszła razem z Thorem.
  Książę - postanowiłam go tak nazywać, skoro nie został mi przedstawiony - został jeszcze i przyglądał mi się. Mogłam się mylić, ale chyba dostrzegłam cień uśmiechu na jego ustach. I zapewniam, że nie był to wcale przyjazny uśmiech.
  - Mam coś na twarzy? - zirytowałam się w końcu. Czułam się niekomfortowo, kiedy niemal przeszywał mnie wzrokiem niczym sztyletami.
  Tym razem uśmiechnął się na prawdę.
  - Skądże. Witamy w Asgardzie, Amy.
   Po czym wyszedł, zostawiając mnie samą.
 Pokój wydawał mi się teraz nieznośnie cichy. Słyszałam własny, nierównomierny oddech. Zbyt wiele informacji naraz, zbyt wiele wrażeń. Nie miałam nawet co ze sobą zrobić. W dodatku wciąż nie dawał mi spokoju rekini uśmiech obcego. Jakby wiedział coś, czego ja nie wiedziałam. 
  Postanowiłam więc zastosować się do zaleceń Helen i po prostu zostałam w łóżku.




*LOKI*

  Nie mogłem przestać myśleć o tym, jak taka krucha istota mogła wchłonąć taką moc. 
  Zdjąłem pelerynę i przewiesiłem ją przez oparcie krzesła. Wiedziałem, że Odyn nie będzie zachwycony perspektywą goszczenia śmiertelniczki w Asgardzie. Dla niego ludzie od zawsze byli gorszym gatunkiem. To akurat mam po nim.
  Zacisnąłem zęby, zdając sobie sprawę z własnych myśli. Tak się składa, że nie odziedziczyłem po nim absolutnie nic. Pewnie dlatego, że nie był moim ojcem.
  Kiedy Helen opowiedziała mi o Energii, dojrzałem szansę jak ją spożytkować na własny koszt. Po śmierci Friggi starałem się zmienić, jednak Odyn równie uparcie starał mi się przypomnieć, jak mały według niego jestem. Nie byłem Thorem, nie byłem nawet jego synem. I choć zapewniał mnie, iż jest inaczej, deptał moje ambicje na każdym kroku. A jeśli ta substancja pozwoli mi to zmienić, chętnie przystanę na wszystko.
  Ktoś zapukał do drzwi. Westchnąłem ciężko i podszedłem, by otworzyć. 
  - Wszech Ojcze - powitałem Odyna, nieco zaskoczony.
  - Co to za dziewczyna? - przeszedł od razu do sedna. - Dlaczego znajduje się w pałacu?
  Ścisnąłem mostek nosa, byłem już zmęczony tym wszystkim. Odyn bez słowa wszedł do mojego pokoju. Zaczął rozglądać się po pomieszczeniu z krytyczną miną. Pewnie zacznie wytykać mi, co nie podoba mu się w wystroju. 
  - Thor znalazł ją w Jotunnheim - wyjaśniłem, zamykając drzwi za mężczyzną. Nie bardzo wiedziałem co teraz zrobić.
  - Co Thor robił w Jotunnheim? - odwrócił się gwałtownie w moją stronę. Jakbym miał to wiedzieć. - Myślałem, że olbrzymy to twoja specjalność.
  Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, jakby było mu niedobrze na sam mój widok. Zacisnąłem dłonie w pięści, czując niepohamowaną wściekłość. Podszedłem do niego powoli, starając się jakoś kontrolować.
  - Jak śmiesz wytykać mi to wszystko? - wycedziłem. - To ty mnie stamtąd zabrałeś!
  - Może nie powinienem - uciął.
  I mimo że nauczyłem się już ignorować jego oraz Thora, to bolało. Za każdym razem mówił mi takie rzeczy. Tylko nie wiedział, że skoro podjął się opieki nade mną, miałem takie same prawa do tronu. Po raz kolejny utwierdziło mnie to w przekonaniu, że powinienem go odebrać. 
  Uśmiechnąłem się i odwróciłem. Udałem, że moją uwagę przykuł hełm. Tak na prawdę dawałem mu jasny przekaz, a jeśli zostało w nim choć trochę dobrych manier, powinien go zrozumieć.
  - Dziękuję za kolejną, miłą rozmowę, ojcze - Zaakcentowałem ostatnie słowo z sarkazmem.
  Odyn nie odpowiedział, lecz po chwili usłyszałem odgłos zamykanych drzwi.



--------------------------------------------------------------
I tak oto prezentuje się rozdział pierwszy! 
Zrobiłam coś, czego na początku nie zamierzałam, i dodałam narrację Lokiego do bloga. Wcześniej nie pisałam w męskiej narracji, ponieważ nie czułam się w tym po prostu dobrze. Jednak Loki jest postacią bardzo skomplikowaną, a chciałabym lepiej go oddać. W późniejszych rozdziałach będzie mi to również potrzebne, by przedstawić Amy oczami Lokiego oraz Lokiego oczami Amy. Sami zrozumiecie dlaczego ;3
Nie spodziewałam się, że prolog przyjmie się tak dobrze. Dziękuję za dziewięć żołnierzy w Armii Lokiego! Mam nadzieję, że będzie nas przybywać ^^
Zdecydowałam, że rozdziały będą pojawiać się co dwa tygodnie, ponieważ prowadzę jeszcze jednego bloga (na którego przy okazji chamsko zapraszam *link*). Więc widzimy się 6 sierpnia! 
Dziękuję za każdy komentarz, obserwację oraz samą chęć zapoznania się z tą historią.
  

12 lip 2015

Prolog

11 komentarzy:
  Słońce już prawie zaszło, gdy dotarłyśmy na plażę. Samantha rzuciła bezceremonialnie sprzęt na piasek i odetchnęła z ulgą.  Poszłam za jej przykładem.
  - Myślę, że zrobimy parę ujęć od tej strony - wskazałam na lewo. - A kiedy słońce całkiem zajdzie zaczniemy od morza.
  Przyjaciółka jęknęła przeciągle.
  - Rozumiem, że teraz mamy rozstawić to wszystko tutaj, by przenieść to potem w inne miejsce?
  Uśmiechnęłam się i klasnęłam w dłonie.
  - Dokładnie tak.
  Zaczęłyśmy przygotowywać plan. Miałam zamiar sfilmować zwierzęta o zmierzchu. Australijskie, dzikie brzegi były siedliskiem naprawdę wspaniałych stworzeń, a ja chciałam uchwycić je wszystkie na swoim filmie.
  Kiedy już skończyłyśmy, od razu chwyciłam za kamerę. Zaczęłam kręcić horyzont, powoli schodząc obiektywem w dół. Moją uwagę przykuło coś intensywnie niebieskiego w wodzie. Zmarszczyłam brwi, skonsternowana, jednak nie przerywałam ujęcia. Świecące punkciki zaczęły pojawiać się kolejno w oceanie.
  - Sam - szepnęłam. - Spójrz.
  Przyjaciółka podążyła wzrokiem we wskazane miejsce i otworzyła usta ze zdziwienia. Podeszłam bliżej, by zbadać dziwne zjawisko.
  To były ryby. Małe rybki, które mieszkają w muszelkach, otoczone teraz fluorescencyjną poświatą. Śmigały szybko w wodzie, zostawiając za sobą neonowe ślady, które znikały po sekundzie. Mogłabym uznać to za coś niesamowitego, gdyby żółw, który wyszedł właśnie na brzeg obok mnie, również nie roztaczał takiego blasku.
  - One chyba nie powinny tak świecić, Amy - Sam odsunęła się nieco od wody.
  Wyłączyłam kamerę.
  - Myślisz, że są napromieniowane? - zbliżyłam rękę do tafli, a kilka rybek wynurzyło pyszczki na powierzchnię.
  - Myślę, że nie powinnaś ich doty...
  Jednak ja zanurzyłam już rękę. Przez ciało przebiegł mi prąd, a niewidzialna siła odrzuciła mnie do tyłu. Upadek wytrącił mi powietrze z płuc i przez chwilę zapomniałam, jak się oddycha. Desperacko pragnęłam złapać dech. Kiedy już mi się to udało, odkryłam, że nie potrafię się ruszyć. Słyszałam krzyki Samanthy. W końcu odzyskałam kontrolę nad ciałem i zdołałam dźwignąć się do pozycji siedzącej. Sam podbiegła do mnie; uniosłam rękę, na znak, że wszystko w porządku, ale dziewczyna poleciała do tyłu jak ja przed chwilą.
  Z przerażeniem wpatrywałam się we własną rękę. Promieniowała zupełnie jak te zwierzęta w wodzie. Zdusiłam krzyk. Zerwał się mocny wiatr, który poprzewracał  sprzęt. Mój żołądek wykonał fikołek.
  Zdążyłam zobaczyć jeszcze rozbłysk światła, zanim straciłam przytomność.
Neva Bajkowe Szablony