31 paź 2015

Rozdział 3 - "Asgard nie jest już bezpieczny"

"How can I sleep
If I don't have dreams?"

*AMY*

  Mój koszmar nie był zbyt wyraźny.
  Więc jak mogłam czuć go tak  dobrze?
 Miałam wrażenie, że mój umysł rozdziela się na tysiące - miliony - pojedynczych niteczek, a każda odbierała ból oraz strach ze zwiększoną mocą. Rozrywające mnie na kawałeczki przerażenie, rozsadzające mnie od środka, wyciskające łzy z oczu. A pamiętałam jedynie ogień, blade, martwe ciała wokół mnie oraz niebo - czerwone jak krew, nie mogące zwiastować niczego dobrego.
  I ten smak popiołu  w ustach. Gorzki, drażniący podniebienie. Wyczuwałam go na języku, smakowałam jak truciznę.
  No i ja - sama, pośród tego wszystkiego, z zakrwawionym sztyletem w dłoni.
***
  Obudziłam się, zlana potem. Serce chciało mi wyskoczyć z piersi - waliło
mocno, szybko i nierytmicznie. Przez chwilę brakowało mi powietrza. Coś utrudniało mi oddychanie.
  Szybko przekonałam się, że to dym. Gryzł w oczy, chwytał mocno za gardło, nie chcąc puścić. Zakasłałam parę razy, próbując pozbyć się tego świństwa z moich dróg oddechowych, lecz na próżno. Wyskoczyłam z łóżka i chwyciłam szlafrok z oparcia krzesła. Przyłożyłam go do nosa, tworząc w ten sposób prowizoryczną maskę.
  Korytarz był pusty. Gdzieś w oddali dało się słyszeć nawoływania strażników oraz krzyki przerażonych ludzi. Pobiegłam przed siebie tak szybko, na ile pozwalały łzy w oczach, spowodowane dymem. Nie znałam jeszcze pałacu zbyt dobrze, więc skierowałam się do jedynego miejsca, które odwiedzałam codziennie - biblioteki.
   Byłam już blisko, gdy drogę zagrodził mi około dwunastoosobowy oddział mężczyzn w zbrojach. Na końcu pochodu kroczył Fendral. Pociągnęłam go za ramię, na co obrócił się gwałtownie, a ja cudem uniknęłam bliskiego kontaktu z jego mieczem.
  - Panno Amy! - Krzyknął z trwogą. - Mogłem pozbawić panią głowy! - Dodał z wyrzutem. Jakby to była moja wina.
  - Przepraszam - wychrypiałam. - Czy wie pan, co się tu właściwie dzieje?
  Mężczyzna spoważniał nagle. Wbił wzrok w jakiś punkt przed sobą, a dłoń mocniej zacisnął na rękojeści broni. 
  - Asgard nie jest już bezpieczny.
  Te słowa mną wstrząsnęły. Owszem, nie byłam tu na tyle długo, by nazwać to miejsce domem. Ale przyzwyczaiłam się już do strażników w złotych zbrojach oraz tej niezmąconej niczym sielanki. Ciężko było mi przyjąć do wiadomości, że ktoś sforsował ciężkie wrota tak monumentalnej budowli jaką był asgardzki pałac.
  - Czy mogę wam jakoś pomóc? - Spytałam tylko. Zaczynałam tracić kontakt z rzeczywistością. Mój umysł i płuca domagały się tlenu.
  Fendral tylko pokręcił głową.
  - Chciała się pani ukryć w bibliotece? - Domyślił się. Potaknęłam. - Nie, to zbyt niebezpieczne. Jest tam zbyt wiele okien. Proszę za mną. Znam pewne miejsce.
  To mówiąc, ruszył w odwrotną stronę niż jego pochód. Posłusznie podążyłam za nim, mając nadzieję, że utrzymam się na nogach do czasu znalezienia kryjówki.
  Kryjówka. Skrzywiłam się. Było mi niedobrze na samą myśl, że mam ukrywać się jak tchórz, podczas gdy inni być może oddają życie w bitwie. 
  Przełknęłam rozgoryczenie. Fendral, jakby usłyszał moje myśli, odwrócił się do mnie ze współczującym wzrokiem.
  - Proszę się nie obwiniać - starał się mnie pocieszyć. - Nie jest pani wyszkolona.
  Pokiwałam głową, ale nie odważyłam się odezwać. Obiecałam sobie, że jeśli przeżyję, zabiorę się za trening. Część mnie nawet się do tego rwała.
  Weszliśmy w ciemny korytarz. Mniej więcej co pół metra zostały umieszczone pochodnie, rozpraszające nieco czający się tutaj mrok. Mój towarzysz wziął jedną, by oświetlać nam drogę. Zauważyłam, że czegoś wypatruje. Po napiętych mięśniach oraz sposobie, w jaki trzymał miecz, poznałam gotowość do walki. Zdenerwowałam się, lecz nie mogłam tego po sobie poznać. Przynajmniej tyle mogłam zrobić - nie zawadzać.
  Nagle Fendral zatrzymał się. Oświetlił odnogę głównego korytarza. Miałam wrażenie, że prowadzi donikąd, jednak on tylko przykazał mi bym została. Zanim wszedł do uliczki, włożył mi coś w dłoń. Coś małego i bardzo ostrego. Moje oczy stały się większe, gdy zrozumiałam, że trzymam sztylet. Zacisnęłam palce na rękojeści nożyka, zdecydowana bronić się nim tylko w ostateczności.
  Oparłam się o ścianę. Musiałam zdobyć więcej powietrza. Mój płytki, przyspieszony oddech niezbyt mi w tym pomagał. Serce biło mi szybko ze strachu i miałam wrażenie, iż jego bicie roznosi się echem po pomieszczeniu. 
  Spokojnie.
  Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, Amy.
  Usłyszałam stęknięcie, a po nim nastąpiło głuche uderzenie. Poderwałam się, nieświadomie unosząc sztylet. Zauważyłam, że blask mojej niebieskiej skóry przybiera na sile, jakby ukryta energia tylko czekała na coś ekscytującego.
  - Fendralu? - Zawołałam cicho. Nie bardzo dyskretnie. - Fendralu!

  Odgłosy szamotaniny. Już miałam wbiec do korytarza, gdy wyłonił się z niego sam Fendral, poprawiając naramienniki zbroi.
  - Wszystko w porządku - odparł sztywno. Złapał mnie za ramię, wbijając mi palce w skórę. Syknęłam z bólu, ale zignorował to. - Był tam tylko jeden zmiennokształtny olbrzym. Pokonałem go.
  Mówił o tym tak beznamiętnie i okrutnie. Oraz sposób w jaki mnie prowadził - wręcz brutalny. 
  I dlaczego szliśmy znów w stronę, z której właśnie przyszliśmy?
  Wyrwałam mu się, na co posłał mi nienawistne spojrzenie. Mogłam przysiąc, że w jego oczach zapłonęły czerwone ogniki.
  - Dlaczego się tak zachowujesz? - Spytałam prosto z mostu. Ale już wiedziałam, po prostu nie mogłam pojąć sposobu. - Nie jesteś Fendralem.
   Prychnął, ale nerwowy skurcz wykrzywił mu twarz.
  - Nie wygłupiaj się. Idziesz ze mną, dziewczyno.
  Nie, to na pewno nie był Fendral. Nigdy nie odezwałby się do mnie w ten sposób. Był na to zbyt szlachetny.
  Zbliżyłam się do mężczyzny, ale zamiast dać się znów poprowadzić, wbiłam mu sztylet w szparę w zbroi. Dostałam odruchu wymiotnego, gdy z boku popłynęła mu gęsta ciecz o barwie smoły. Wrzasnął, ale wyjął ostrze z ciała, po czym odrzucił je na bok zniecierpliwionym gestem. 
  A potem zaczął rosnąć. Zmieniać kształt. Zamiast twarzy Fendrala ukazał mi się pysk pokryty żwirem i kamieniami. Stwór przybierał swoją prawdziwą formę sycząc, plując i prychając. W miejscu dłoni pojawiły się łapy z długimi pazurami, które wpiły mi się w rękę. Krzyknęłam. Ból był rozdzierający. Zakręciło mi się w głowie; zaczęłam modlić się o utratę przytomności.
  Potwór pociągnął mnie za sobą. Z każdym krokiem czułam uciekające ze mnie życie. Krew lała mi się z ramienia, skapując na kamienną posadzkę. 
  Boże, jeśli jesteś, daj mi nie czuć.
  Daj mi umrzeć szybko.
  Nikt nie słuchał.


*LOKI*

  Przemierzałem pałac energicznym krokiem. Wokół mnie rozpościerała się śmierć i destrukcja. Ogień wybuchał w strategicznych miejscach - miejscach, które dało się zapalić. Asgardu nie dało się zniszczyć aż tak szybko, sam niejednokrotnie próbowałem.
  Oddziały wojsk przechodziły obok mnie, posyłając mi ukradkowe spojrzenia. Jakby myśleli, że o tym nie wiedziałem. 
  Musiałem pomyśleć. Co tu się, na Odyna, wydarzyło najlepszego?
  Podbiegł do mnie strażnik. Miał krew na włóczni. Więc zaszło to już tak daleko.
  - Panie, Wszech Ojciec... - zaczął, zdyszany.
  - No wysłówże się - warknąłem. - Co z nim?
  - Zapadł w letarg.
  Musiałem powstrzymać uśmiech. Nie trzeba było od razu przyznawać się, iż to była jedyna dobra rzecz, jaka przydarzyła mi się w tym dniu. Odyn miał pozostać w śnie do końca jatki? Idealnie.
  - A co ze śmiertelniczką? - Spytałem, zdając sobie nagle z czegoś sprawę. - Czy jest w swoim pokoju?
  Strażnik wydawał się zdekoncentrowany. Zamyślił się głęboko. 
  Jednak to było oczywiste. Jak mogłem być tak nieuważny?
  Odsunąłem mężczyznę na bok, zniecierpliwiony. Musiałem odnaleźć dziewczynę, zanim zrobią to olbrzymy. Tak wielka broń w rękach wroga? Po moim trupie.
  Pożar. Krzyki. I dym, tak gęsty, że ciężko było zobaczyć cokolwiek. 
  Myśl, myśl, myśl, Loki! Co zrobiłbyś na ich miejscu? Przecież masz w tym wprawę.
   Miałem. Kiedyś. Czyżby czasy mojej świetności już minęły? 
  Musiałem się skupić. Nie mogłem pozwolić sobie na chwilę słabości. Lecz w mojej głowie odzywały się głosy, których nie chciałem słuchać. Wszystkie docinki Odyna jakich nasłuchałem się przez te lata wróciły, by mnie nękać. Rozbrzmiewały echem w moim umyśle, chcąc przebić się przez bezpieczną barierę odgradzającą mnie od reszty wszechświata. 
  Nawet teraz, w obliczu mojej wielkiej szansy, nie mogłem pozbyć się lepkiego wrażenia, że sobie nie poradzę. Odyn zawsze to wiedział i nigdy nie przegapił żadnej okazji, by na wszelki wypadek mi o tym przypomnieć.
  Jestem Loki Laufeyson. Dam radę.
  Po chwilach zwątpienia zawsze przychodziło światło.
  Jakoś udało mi się pokonać złośliwe szepty. Wyprostowałem się, uniosłem dumnie głowę. Trzymaj postawę godną króla, a królem będziesz.
***
  Po kwadransie wciąż zdeterminowany przeczesywałem wszelkie korytarze i zakątki w pałacu. Miałem już zamiar zacząć od początku kiedy zauważyłem olbrzyma ciągnącego za sobą bezwładne ciało. 
  Wyciągnąłem powoli miecz. Stal brzęknęła cicho, lecz to wystarczyło. Stwór obrócił się w moją stronę z płonącymi oczyma. Odrzucił ciało śmiertelniczki na bok jak worek. Jej niebieskawa poświata zamigotała blado, kontrastując z jej płomienno rudymi włosami.
  Potwór nabrał powietrza w nozdrza, drżąc.
  - Syn Laufeya - wychrypiał, a lawa między jego skórą rozjarzyła się. - Wiesz, że lód nie powinien być blisko ognia?
  Zaśmiałem się cynicznie, co chyba rozzłościło olbrzyma.
  - Z Laufeyem łączy mnie jedynie krew - rozczapierzyłem palce, a ich opuszki zaiskrzyły się na zielono. - Mam swoje własne sztuczki. Po co ci ona? - Wskazałem ruchem głowy na śmiertelniczkę.
  Warknął. Kątem oka dostrzegłem, jak przygotowuje się do ataku.
  - Nie twoja sprawa, lodowy olbrzymie.
  I ruszył. Uskoczyłem szybko w bok, rozjuszając jedynie stwora. Zawrócił i zaszarżował na mnie po raz kolejny. Zostawiłem swoją projekcję w miejscu, gdzie właśnie stałem, po czym pojawiłem się za nieświadomym niczego olbrzymem. Zaatakował pazurami powietrze, gdy wbiłem mu miecz w plecy.
  Zadygotał niebezpiecznie. Z rozcięcia polała się czarna maź, trawiąca ostrze jak kwas. Potwór wyglądał jakby miał lada chwila eksplodować. Podbiegłem do nieprzytomnej dziewczyny i potrząsnąłem nią.
  - Hej, musimy uciekać - syknąłem. Potwór wciąż dochodził do siebie po ciosie. - Śmiertel... Amy?
  Skrzywiłem się, gdy wymówiłem jej imię. Choć, musiałem to przyznać, nawet ładnie brzmiało.
  Nie otworzyła oczu. Z jej lewego ramienia lała się krew - pamiątka po pazurach olbrzyma - a jej poświata stopniowo bladła. Stała się teraz chorobliwie sina i bez życia.
  Cholera jasna! Stracić tak potężną broń...
  Coś uderzyło mnie i odrzuciło na ścianę. Z boku głowy pociekła mi krew i przez chwilę słyszałem wszystko jak przez dźwiękoszczelną szybę. Jak przez mgłę widziałem rozgrywającą się przede mną scenę: monstrum zbliżające się powoli do dziewczyny z kulami ognia w łapach. Ostatkiem sił dosięgłem resztek swojego miecza i doczołgałem się do potwora, by wbić mu go w nogę. Wrzasnął przeraźliwie, wyciągając ostrze z kończyny. Już unosił rękę, już widziałem zbliżającą się śmierć i czułem okropną bezsilność po raz pierwszy od długiego czasu, kiedy zdarzyło się coś niesamowitego.
  Niebieskawa bariera wyrosła między mną, a potworem. Miecz złamał się na niej niczym zapałka, a potwora odrzuciło w tył. Śmiertelniczka podniosła się jak w transie. Jej oczy nie miały już źrenic - płonęły czystą energią. Z jej palców wystrzeliły błękitne ogniki. Podeszła do oszołomionego olbrzyma i machnęła na
niego ręką. Mimo ogromnej postury, potwór uniósł się w powietrzu. Wymachiwał nogami, próbując pozbyć się niewidzialnej siły trzymającego go za gardło. Śmiertelniczka przekrzywiła głowę jak zaciekawione stworzenie oceniające swoją zdobycz. 
  Po czym zacisnęła dłoń w pięść, a monstrum wybuchło.
  Odłamki jego twardej skóry ominęły mnie i wbiły się w ścianę. Parę rzeczy - jak zasłony i arrasy - zapłonęły. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą był stwór, teraz zionął tylko zadymiony krater w podłodze.
  Blask w oczach dziewczyny zgasł. Ona sama opadła na posadzkę w środku dziury, jakby opuściły ją wszystkie siły. Skóra, przed chwilą znów rozjarzona na ostry błękit, teraz zbladła delikatnie.
  Podniosłem się ostrożnie. Stęknąłem cicho, gdy coś zakuło mnie w boku. Podszedłem chwiejnym krokiem do śmiertelniczki i złapałem ją za ramię. Cofnąłem jednak natychmiast dłoń - dziewczyna dosłownie parzyła.
  Otworzyła oczy po dłuższej chwili.
  - Loki? - Wychrypiała, nic nie rozumiejąc.
  Pokiwałem tylko głową. Sam nie wiem, dlaczego. Chyba po prostu nie mogłem na razie rozmawiać, musiałem nieco ochłonąć.
  - Już dobrze - odparłem w końcu, opierając się o ścianę. 
  Podniosła się powoli, trzymając się za głowę. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Każde potrzebowało zrozumieć co tu właściwie zaszło. Lecz musiałem przyznać, że od dawna nie czułem tak silnej adrenaliny w swoich żyłach.
  - Krwawisz - stwierdziła, nieco zmartwiona. Objęła kolana rękoma, jakby nie wiedziała, co z nimi zrobić.
  Zaśmiałem się ponuro.
  - Szybko się leczę. Ty również - zauważyłem, spoglądając na jej ramię. Po pazurach olbrzyma nie zostało nic, oprócz trzech, prawie zasklepionych ranek.
  Oceniła przelotnie własne szkody, zaraz wracając wzrokiem do rany na mojej głowie. Chwyciła rękaw swojej koszuli nocnej w palce, po czym niepewnie przyłożyła materiał do rozcięcia. Skrzywiłem się nieznacznie, ponieważ odrobinę zapiekło. Natychmiast cofnęła rękę i wbiła wzrok w podłogę.
  - Może jednak powinieneś z tym do kogoś iść - powiedziała, podnosząc się. - Nie zapowiada się zbyt dobrze.
  I odeszła.
  Do końca dnia było po wszystkim. Wrogowie odpuścili atak. Ogień zduszono i wszyscy zabrali się do porządkowania pałacu. Szorowali tak długo, dopóki wszystko nie lśniło. Zupełnie jakby chcieli pozbyć się niemiłych wspomnień. 
  Powinienem im powiedzieć, by się nie łudzili. Czegoś takiego nie można zapomnieć. Każde takie wydarzenie kruszy mury naszej pewności, jednocześnie umacniając je nową warstwą. Jak hartowanie stali w ogniu. Mogło uczynić nas silniejszymi; poczekać na nowe trudności i dać o sobie znać w najmniej spodziewanym momencie, przestrzegając nas, przed popełnianiem tych samych błędów.
  Coś o tym wiedziałem.
--------------------------------------------------------------
Zanim zabijecie mnie za taki poślizg (ekhem, dwumiesięczny poślizg, ekhem) proszę o odrobinkę litości. Chyba nie będę już się tłumaczyć, by jeszcze bardziej się nie skompromitować. W każdym razie, dziękuję osóbce z aska, która spamiła mi pytaniami o bloga (nie, serio, naprawdę ci dziękuję, nie napisałabym tego gdyby nie ty). Bardzo mnie to zmotywowało. Dziękuję również Lie za przyprawianie mnie o hiperwentylację ze śmiechu, KIEDY AKURAT PISAŁAM KLUCZOWE MOMENTY. Rozdział dedykuję tobie, kupko ;u;
Dziękuję wszystkim za cierpliwość (lub jej strzępy)! Niech Loki będzie z Wami. I trzymajcie za mnie kciuki, bo za tydzień mam konkurs i strasznie się cykam ;_;
  
  

12 komentarzy:

  1. OH WALIZO :') XDD Dobra do rzeczy XD W KOŃCU NAPISAŁAŚ ROZDZIAŁ! i jest JAK NA RAZIE najlepszy *-* Amy taka fucking badass XDD Loki jak Loki :3 Jeju chcę już 4 rozdział ;-;

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet nie wiesz jak się cieszę! Co do poślizgu, nie martw się, każdemu się zdarza. Sama też je miewam i to jest zupełnie naturalne, ale tak czy siak, bardzo się cieszę z powrotu przygód Amy ♥
    Muszę powiedzieć, że akcja coraz bardziej nabiera rozpędu. Co to jest za moc ukryta w Amy, mam nadzieję niebawem się o tym przekonać :D Tak w ogóle jestem po wrażeniem twojego lekkiego pióra pisarskiego. Tak trzymaj!
    Czekam tylko na kolejny rozdział i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż mogę powiedzieć, to było niesamowite. Był poślizg ale widać progres w tym jak piszesz. Ten rozdział czytało mi się jakoś tak bardzo lekko. Akcja pędziła, że aż ledwo się zorientowałam gdy się skończyła. Naprawdę, jestem pod wrażeniem.
    ~Aniki Merandus Kirschtein
    PS. A tak z ciekawości, jaki konkurs? ^W^ Bo ja właśnie biorę udział w historycznym za tydzień :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Meh, odpowiadanie dwa tygodnie po fakcie [*] Konkurs przedmiotowy z polskiego. Poszło mi bardzo dobrze! I mam nadzieję, że tobie również! ^^

      Usuń
  4. Taaa... Wiem, że trochę się spóźniłam z komentarzem, no ale cóż, bywa. Podczas czytania w głowie cały czas wyobrażałam sobie poszczególne sceny i powiem ci, że dawno nic mi się tak mrocznie nie wyobrażało. Potwierdzam, że jest to (jak narazie) najlepszy rozdział na tym blogu. Jeszcze raz gratuluję przejścia z olimpiady z polskiego. Kto by pomyślał, że taka drobna osóbka tyle potrafi. Czekam na dalsze losy Amy i Lokiego.
    Całuję ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  5. Wybacz kochana, ze dopiero teraz komentuje, ale czytałam wcześniej, miałam przełożyć na później komentowanie i zapomniałam. Ale już jestem i cieszę się z nowego rozdziału. Podoba mi się ilość akcji. Moc amy powoli się odzywa i nie jest dobrze. Jestem ciekawa jam Loki to wszystko wykombinuje. Bo coś napewno kombinuje :D
    pozdrawiam
    Lora
    opowiesciznarnii-noweczasy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, Loki kombinuje baardzo dużo, to mogę zapewnić :')
      I oczywiście odwiedzę twojego bloga w wolnym czasie. Narnia *-*
      Cieszę się, że ci się podoba! ^^

      Usuń
  6. Witaj! Niedawno odkryłam Twojego bloga, ale przyznam że historia jest ciekawie napisana i świetnie się zapowiada. Czekam na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetna historia. Bardzo dobrze napisana. Mam nadzieję, że pojawi się kontynuacja ;)
    Pozdrawiam.
    Rosa

    OdpowiedzUsuń

Neva Bajkowe Szablony